Popularne posty

Szukaj na blogu

wtorek, 16 sierpnia 2011

Trochę z życia kotki Smerfetki :)


Mrrrruuuu, witam was po długiej nieobecności. To ja, wasza ulubiona, błyskotliwa i powszechnie podziwiana, nadworna kotka blogowa:-). Korzystam z okazji, że moja pani Asionia wyszła na trochę i postanowiłam zajrzeć na naszego bloga o kotach. U mnie w ostatnim czasie dużo się działo.... Ale do rzeczy. Gdzieś w styczniu bądź lutym tego roku (nie pamiętam dokładnie, na pewno gdzieś w zimie) pewnego pięknego dnia (gdy wszyscy zostali ze mną w domu, po to by rozkoszować się moją wszechobecną kociością, a jakże!:-D) stało się coś bardzo dziwnego.
Poczułam się jakoś nieswojo, byłam niespokojna, wszystko mnie drażniło. Miałam ochotę biegać, drapać i miauczeć głośno, trochę jakbym była kotką z ADHDlimo. Ale to niestety nie wszystko. Nagle moje łapki, tułów i mordka (pokryte zresztą pięknym, białym futerkiem), jednym słowem całe moje ciało, odmówiły mi posłuszeństwa. Dostałam drgawek i zaczęłam się rzucać, co było bardzo nieprzyjemne:-|. Strasznie się bałam, a gdy tylko zaczęłam uderzać o szafę, zaraz przyszły moje panie i zaczęły (równie przerażone) pośpiesznie mnie reanimować, gdyż myślały, że się czymś zadławiłam. Tak po prawdzie, to mój język uciekł do tyłu i rzeczywiście trudno mi było oddychać. Moja starsza pani instynktownie wzięła mój łepek do dołu i zaczęła mną potrząsać. Wszystko trwało najwyżej minutę, później poczułam się lepiej. Dyszałam ciężko i miauczałam, gdyż silne drgawki i drętwiejące kończyny potrafią bardzo wyczerpać, mrruuu. Ten przykry incydent odszedłby zapewne w zapomnienie (moi państwo byli przekonani, że się czymś zadławiłam, chociaż ja wiedziałam, że nic takiego nie miało miejsca ale jakoś nikt nie chciał wysłuchać mojego wyjaśniającego pomiaukiwania, mruuu), gdyby TO nie powtórzyło się następnego dnia. Znowu byłam niespokojna i miałam małe drgawki. Po całym zdarzeniu zostałam niezwłocznie i bezceremonialnie zamknięta w swoim własnym koszyku. Następnie umieszczono mnie wewnątrz tego blaszanego, warczącego zwierza na kółkach, zwanego przez was (ludzi) samochodem. Darłam swój pyszczek z oburzenia, gdyż nie lubię przebywać W TYM CZYMŚ ZWANYM SAMOCHODEM, który w dodatku jedzie, warczy i niekiedy podskakuje. Tego dnia zaznałam już dosyć wrażeń i nie miałam ochoty na wesołe miasteczko w postaci podskakującego koszyka, mrruuu. W pewnym momencie zwierz, zwany samochodem, stanął wraz ze mną, moimi paniami i panem w środku. Moim pięknym oliwkowym oczkom  ukazał się znajomy widok miejsca, które dobrze (o zgrozo!) pamiętałam. Mogłam od razu to przewidzieć. Weterynarz! W lecznicy zostałam postawiona z koszem na stole, a pani zrelacjonowała doktorowi moją przypadłość. On natomiast nazwał moją chwilową niedyspozycję atakiem padaczki. Wcześniej nie znałam tego choróbska (w ogóle do tej pory byłam okazem zdrowia). Wszystkim zagroziłam, że jeśli natychmiast nie zawiozą mnie z powrotem do domu, to dostanę kolejnego ataku ale moje mrucząco- warczące groźby okazały się być gołosłowne. Weterynarz musiał o tym wiedzieć, gdyż zuchwale otworzył koszyk i wsadził do niego rękę, aby mnie wyjąć. Na próbach się skończyło, gdyż oburzona bezczelnością, tudzież brakiem dobrego wychowania tego nieopierzonego ssaka z rodziny naczelnych, drapnęłam go, sycząc przy tym, co o nim myślę. Drapnęłam również moją panią ale jak to mówią „w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone". Tego dnia już nikt nie odważył się mnie męczyć, doktor przepisał mi tylko lek na padaczkę, który (o zgrozo!) będę musiała codziennie zażywać. Tydzień później zaś najwidoczniej zemścił się na mnie za to drapnięcie, gdyż (działając wspólnie i w porozumieniu z moją ukochaną panią, która trzymała wierzgające tylne nogi) zrobił mi zastrzyk w udeczko, po którym momentalnie usnęłam. Niczym bohater filmu "Przebudzenie" czułam i widziałam, co mi robią, jednak nie miałam siły się ruszyć.  Wampir- doktor, wraz ze swoimi pomocnikami doktorami i pielęgniarką, utoczyli mi krew, prześwietlili a potem weterynarz, którego drapnęłam na pierwszej wizycie, ogolił mi brzuszek z mściwą satysfakcją i zaczął po nim łaskotać jakimś przyrządem zwanym USG.
Dzisiaj już się czuję dobrze, choć w międzyczasie miałam jeszcze kilka ataków padaczki mniejszych, bądź większych. Bez specjalnych oporów, przyjmuję leki i co jakiś czas mam badana krew. Ale to już historia na następny wpis, mrruuuu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...