Szaleństwa Panny Kici
czyli z życia pewnej białej kotki
Miauu! Mam na imię Smerfetka i jestem
niesforną, białą kotką o oliwkowo-szarych oczkach. Nie chcę się chwalić, ale
podobno jestem śliczna. Wiodę spokojne, kocie życie w jednym z bloków ludzkiego
osiedla. Moja rodzina, u której mieszkam,
składa się: z Asioni (która mnie uwielbia), z jej mamy (która mnie uwielbia) i
z taty (który też mnie uwielbia, choć nie chce się do tego przyznać). Od
pewnego czasu nabrałam ochoty, żeby spisać wszystko to, co mi się przydarzyło.
Kiedy moi właściciele już śpią, wychodzę potajemnie z koszyka i szepcę na ucho
śpiącej Asioni moje sekrety. Później, gdy się budzi, spisuje je. Tak powstały „Szaleństwa Panny Kici”. „Czas zabawy rozpoczęty! Idzie pani z gazetą
w dłoni i szaloną kicię goni”- oto zapowiedź małego co nieco z mojego
krótkiego życia. A wszystko zaczęło się od… ale co wam będę opowiadać.
Przeczytajcie sami!
26. sierpień 2004 r.
Na początku, odkąd pamiętam, było
cieplutko, milutko i przyjemnie. Dzieliłam brzuszek mojej kociej mamy z
trojgiem pozostałych kociąt. Czasami przepychaliśmy się nawzajem, gdyż w naszym
małym mieszkanku było trochę ciasno. Popychana przez moje kochane rodzeństwo
leżałam skulona w kacie, intensywnie ssąc jakąś miękką rurkę, z której leciało
coś ciepłego. Pewnego, pięknego… mrm.. nawet nie wiem czego…w każdy razie nagle
coś się zaczęło kotłować. Znowu zostałam ściśnięta, tylko o wiele mocniej. Wtedy
usłyszałam ciche, jakby z oddali piszczenie. Potem jeszcze następne i następne.
W końcu sama zostałam wypchnięta z mojego ciepłego mieszkanka na zimne i
nieprzyjemne miejsce. Zaraz coś mokrego i szorstkiego zaczęło mnie pracowicie
lizać. To była mama. Poznałam ją od razu. Głośne piski należały do moich kocich
współlokatorów brzuszka. Nagle zalała mnie fala dziwnych dźwięków, tak różnych
od tych, z którymi do tej pory miałam styczność. Nic nie widziałam, polegać
tylko mogłam na zmysłu słuchu i dotyku. Taki właśnie był początek życia Panny
Kici.
31. sierpnia 2004 r.
Na pokładzie bez zmian. Od czasu mojego
ostatniego zapisku, prawie przez cały czas leżałam koło brzuszka mamy i co
chwilę popijałam, pochodzący z niego, ciepły płyn. Jak na kogoś, kto został w
szczególnie niemiły sposób wypchnięty z miejsca, które do tej pory zastępowało
mu cały świat, czułam się dość dobrze. Nadal nie udało mi się rozszyfrować, do
kogo należą poszczególne głosy. Muszę się nad tym głębiej zastanowić w przerwie
obiadowej (nie mylić z porą obiadową!). Znając apetyt i „potencjał
rozpychawczy” mojego kochanego rodzeństwa, okazja do dostania działki nieprędko
się powtórzy.
5. września 2004 r.
Dzisiaj wydarzyło się coś dziwnego.
Tak, dziwnego, a zarazem nowego w moim życiu. Już drugi raz, odkąd pamiętam,
wzięto mnie od mojej mamy. Nasza pani (udało mi się ją rozpoznać po głosie,
którego zdążyłam się nauczyć) zniosła mnie i moje rodzeństwo na dół. Tam
czekały już trzy zupełnie obce osoby. Głos jednej z nich wydawał mi się
znajomy, tak chyba należał do pani, która była kiedyś u nas w odwiedzinach.
Pozostałe dwa trudno było rozpoznać. Wydarzenia, które teraz opiszę pamiętam
jakby za mgłą. Ktoś zachwycał się nad nami, ktoś inny brał nas na ręce (no tego
już za wiele!). Chciałam wyrazić swoje oburzenie względem takiego zachowania,
ale zdołałam wydać z siebie tylko cichy pisk. Najwyraźniej poskutkowało, gdyż
głosy umilkły, ja zostałam z powrotem położona do koszyka. Wszystko wróciło do
normy.
16. września
16 września. Tego właśnie dnia po raz
pierwszy w życiu ujrzałam świat. Nieco wcześniej udawało mi się rozchylać lekko
powieki, a dzisiaj otworzyłam je szeroko. Pierwsze co zobaczyłam po tym
doniosłym zdarzeniu to kocyk w kratkę oraz kłębowisko biało-szarego futra,
które okazało się należeć do mojego rodzeństwa. Znajdowaliśmy się w niedużym
pomieszczeniu. Zdobiły je wielkie pudła, w których można się pysznie bawić w
chowanego. Nawet nie zdążyłam dobrze się rozejrzeć, a już zjawiła się nasza
mama- biała dystyngowana kotka o zielonych oczach. Zaraz zaczęła nas pracowicie lizać. Nie minęło
dobre pół godziny, a do pokoju weszła jakaś pani. Jej głowę zdobiły rurki
poprzyczepiane do czegoś, co jej jeszcze z futra pozostało. Spojrzała prosto, w
moje i rodzeństwa, szeroko otwarte oczy. Musiały ją one zachwycić, gdyż szybko
zbiegła na dół i zawołała resztę rodziny.
Kobieta, jak się później okazało, była naszą właścicielką, która
próbowała upiększyć się stosując papiloty. Ludzie są naprawdę dziwni! Zamiast po prostu wylizać się porządnie, wolą
utrudniać sobie życie, nosząc takie coś! Właśnie ta pani najczęściej się nami
opiekowała. Później poznałam swoją babcię, dystyngowaną, aczkolwiek
nieprzystępną kotkę. Również była cała biała. Długo trwało zanim spostrzegłam,
że i ja, jak większość członków mojej rodziny, mam białe futerko. 16 września.
Dzień ten obfitował w wiele wrażeń. Na pewno na długo pozostanie w mojej
pamięci!
19. września
Ogólny opis sytuacji. Mam troje
rodzeństwa (jedną białą siostrę, dwóch braci- białego i pręgowanego). Jeśli
chodzi o mamę, siostrę i naszą panią, to dogadujemy się nieźle. Z babcią trochę
gorzej, ale też jest w porządku. Moje stosunki z braćmi zaś, delikatnie mówiąc,
należą do mało przyjacielskich. Ledwo się tolerujemy, o ile nie wchodzimy sobie
w drogę. Przynajmniej JA STARAM SIĘ tego nie robić, czego niestety nie można
powiedzieć o moich braciach. Bury Pręgowany (tak nazwałyśmy z siostrą naszego
pasiastego brata) ciągle mi dokucza. Mówi, że wyglądam jak mysz. Robi to
oczywiście z zazdrości. Biedak nie może pewnie przeżyć, że jako jedyny z naszej
trójki nie urodził się biały. Ale to jeszcze nie powód żeby tak się zachowywać!
Co z tego, że ja robię to samo w stosunku do niego? Jestem damą, a damie ponoć
wszystko wolno- tak zawsze powtarza babcia, a on jest dżentelmenem i chyba
obowiązują go jakieś zasady. Ale co tam! Białą mysz można jeszcze przeżyć,
najgorsza jest „Zaraza”. Tak nazywa mnie drugi brat, ponoć z powodu mojego
okropnego charakteru. Ochrzciłyśmy go z siostrą Tyfus Plamisty (to za Zarazę!).
Ten przydomek pasuje zarówno do jego zaraźliwego usposobienia jak i do dwóch
plamek na łebku. Moja siostra jest nastawiona bardziej pokojowo do życia, więc
wszyscy zgodnie nazwaliśmy ją Jutrzenką. Jednak pomimo tego, że ciągle się
kłócimy, bardzo zżyliśmy się ze sobą. Przez te dni przyzwyczaiłam się do swojej
rodziny i państwa, u których mieszkamy, i nie wyobrażam sobie życia gdzie
indziej.
20. września
Dzisiaj zdarzyło się coś
nieoczekiwanego. Skończył się ciepły płyn, cieknący z brzuszka naszej mamy.
Wszyscy rozdarliśmy swoje pyszczki z oburzenia, gdyż byliśmy trochę głodni.
Mama szybko załagodziła sytuację, znosząc nas na dół, gdzie czekało już świeże
jedzonko. Było całkiem inne od maminego mleczka. Miałam pewne obawy co do
niego, ale czego się nie robi dla wygłodniałego brzuszka... Po skończonym
posiłku moje rodzeństwo zaczęło się bawić, a ja postanowiłam trochę rozejrzeć
się w terenie. Nigdy jeszcze nie byłam w tej części domu. Zdążyłam wejść za
wielkie, białe pudło, które bardzo mnie zaciekawiło. Niestety, z drogą powrotną
miałam trochę kłopotów, co oznajmiłam donośnym miauknięciem. Natychmiast
przyszła moja pani, która czym prędzej
wyjęła mnie spod pudła. Jak się później okazało, to była lodówka, w której
ludzie przechowują jedzenie. Najchętniej bym do niej weszła, ale moja pani
odwiodła mnie od tego. Reszta dnia upłynęła pod znakiem zabawy, polegającen na
wchodzeniu w różne kąty, co nie wiedzieć czemu denerwowało naszego pana.
22. września
Dzisiaj właśnie poznałam swoją
przybraną cioteczkę. Jak to się stało? W nocy nie mogłam jakoś spać więc,
baraszkowałam wspólnie z Jutrzenką w kuchni. Zabawa w zapasy byłaby nawet
udana, gdyby nie oszustwa i niesportowe zagrania mojej siostry. Udawała
nieżywą, a kiedy do niej podeszłam, wysunęła na mnie pazury. Ugryzłam ją w
zamian w ogon, a ona prychnęła i chciała wskoczyć mi na grzbiet. Tylko chciała,
gdyż w porę zdążyłam się usunąć. Następnie zaczęłam ciągnąć za jej ogon, ona
mnie kopnęła, ja ugryzłam ją w łapkę, ona zrobiła fikołka, ja na nią
skoczyłam...i no…ten tego… za bardzo się rozmiauczałam. Nie o tym przecież chciałam
opowiadać. A swoją drogą, z mojej siostry niezły psotnik. Udaje aniołka, ale
podczas zabawy jest zupełnie inna... No więc, kiedy obie zmęczyłyśmy się zabawą,
zaczęłyśmy się myć. Wtedy usłyszałyśmy dziwny chrobot na parapecie.
Zaciekawiona chciałam podejść bliżej okna, ale Jutrzenka mnie od tego odwiodła,
miaucząc, że to niebezpieczne. Nagle coś puknęło i stuknęło, okno otworzyło
się, a przed nami pojawiła się biała, puszysta kotka.
–Miauu- przywitała się przyjaźnie. Nic nie
odpowiedziałyśmy.
–Mrru, co za nieprzyjemna pogoda-
mruknęła. Zapadła głucha cisza.
–Złożyłyście może śluby milczenia, czy co?-
miauknęła zniecierpliwiona- to fanaberie ludzi, którzy zostają mnichami.
Słyszałam od nich od mojej pani.
-Mama nie pozwala nam rozmawiać z
nieznajomymi- miauknęłam.
–A ja to niby nieznajoma?- prychnęła
kotka- mieszkam u państwa obok. Jesteśmy sąsiadami. Ja mam na imię Kaizy, a wy?
–My nie mamy imion. To znaczy-
zmieszałam się- mamy przezwiska, które sami sobie nadaliśmy.
–Phi- prychnęła kotka- imiona zwykle nadają
właściciele swoim zwierzętom. –My..my niedawno się urodziliśmy-
miauknęła Jutrzenka przestraszonym głosem.
–A to co innego. Mrru, to dlatego
wcześniej was nie widziałam. Moja stara kumpela znowu się okociła, co? Ja
niestety nigdy więcej już nie będę mieć kociąt. Zostałam wysterylizowana. Mrru.
Nie pamiętam dokładnie naszej dalszej
rozmowy, gdyż byłam trochę śpiąca. Bardzo chciałam zapytać nowo poznaną znajomą,
co znaczy wysterylizować, ale sen
zajrzał mi do oczków, które odmówiły posłuszeństwa. Kaizy mówiła, że jakbyśmy
czegoś potrzebowali, zawsze możemy się
do niej zwrócić. Powiedziała też, że zaprasza nas do swojego domku, jak tylko
trochę podrośniemy. Na koniec kazała nam zwracać się do siebie cioteczko i
poszła sobie. Po jej odejściu zdążyłam jedynie pomyśleć, że fajnie jest mieć
cioteczkę, nawet przybraną. Zaraz potem usnęłam.
1. października
Powyższą datę mogę bez wątpienia
zaliczyć na poczet tych dni kociego żywota, w których nie można znaleźć żadnego
interesującego zajęcia. Jednym słowem- same nudy! Pani gotowała obiad i nie miała czasu na
zabawę, babcia odbywała właśnie kolejną wizytę w solarium (czyli wygrzewała się
na kaloryferze, jakby kto nie wiedział), mama zaś spała w najlepsze. Pozostał
mi tylko Bury Pręgowany, z którym byłam zresztą aktualnie w stanie wojny (czy
ktoś mi może powiedzieć, kiedy ostatnio nie skakaliśmy sobie do ogonów?). Reszta
rodzeństwa, gdzieś zniknęła. Z braku doborowego towarzystwa musiałabym więc
zawrzeć, choćby na kilka godzin, przymierze z Burym. Zaraz, zaraz! To ja mam
pierwsza wyciągnąć do niego łapę, po tym jak on bezczelnie wszedł i nasiusiał
do mojej miski?! Co to, to nie!!!! Wolę już udawać worek do ziemniaków, który
leży w pobliżu lodówki. Lodówki... lodówki! To jest to! Wejdę sobie za lodówkę
i będę grać w pyszną zabawę pod tytułem „Zgadnij
gdzie teraz jestem?”. Założę się, że nikt mnie nie znajdzie, w końcu zaczną
się martwić i zaczną mnie szukać. To dopiero będzie zabawa! Niewiele myśląc,
uczyniłam to, co zamierzałam. Mijają godziny, jedna, druga, trzecia... Nikt
jakoś nie przejął się moim zniknięciem, tak jak nikt nie zauważył braku
obecności mojego rodzeństwa. Z nudów zaczęłam myśleć o moim tacie. W takich
chwilach często zastanawiam się, jak on wygląda. Biorąc pod uwagę mojego oryginalnego,
szaro-burego brata, można stwierdzić, że kolor futerka odziedziczył właśnie po
tacie (ale jestem błyskotliwa!). Moje rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. W
korytarzu usłyszałam trzy głosy. Jeden z nich wydawał mi się znajomy. Tylko
skąd ja go znam? Trzy głosy weszły do
domu (a raczej osoby do których one należały, co na jedno wychodzi). Nie wiem
jak to się stało, ale nasza pani jakoś dziwnie przypomniała sobie teraz o
naszym istnieniu. Może ci niespodziewani goście są z Towarzystwa Opieki Nad
Zwierzętami i podejrzewają ją o złe opiekowanie się kociętami? Nawiasem mówiąc,
czy osoba która namiętnie stosuje papiloty, może być wiarygodną opiekunką dwóch
nieopierzonych młodzieńców i jednej zdominowanej przez nie damy. O mnie już nie
wspomnę, jestem żywym przykładem koteczki wyzwolonej, doświadczonej, odpowiedzialnej,
która wie czego chce (AUĆ, te stare lodówki zawsze potrafią nieźle
dopiec!). Moje spokojne oczekiwanie na
dalszy bieg wydarzeń nie trwało jednak długo. Pani, po krótkiej przebieżce
między kuchenką z przysmażającym się kotletem, solarium mojej babci, pokojami
na piętrze i z powrotem, w końcu wpadła na genialny pomysł, by zajrzeć za
lodówkę. Jakież było jej zdziwienie, kiedy ujrzała tam mnie! Znalezienie reszty
zaginionych kociąt stało się tylko kwestią czasu. Niewiele później nie kto
inny, jak właśnie Bury Pręgowany wyszedł zza szafki kuchennej, głośno przy tym
parskając i pomiaukując. Później mi wyjaśnił, że najadł się szaroburych kotków
(czyli zbitych kulek kurzu, prościej mówiąc, wszak mój brat nie jest kanibalem,
mrruu!). Jutrzenka zaś całe przedpołudnie spędziła pod łóżkiem w pokoju na
piętrze (ponoć przestraszyła się opierzonego wrubula za oknem, czy jak mu tam).
Nie pamiętam dokładnie gdzie i kiedy znalazł się Tyfus Plamisty, ale nim nie
miałam akurat czasu ani ochoty się zajmować, gdyż moją uwagę przykuli
niezapowiedziani goście. Delegacja domniemanych pracowników organizacji ds.
ochrony zwierząt okazała się składać z trzech nieofuterkowanych pannic: jednej
dużej, drugiej mniejszej, trzeciej małej. Duża i Mała miały ciemne włosy, co do
tej Średniej, to nie zdążyłam się przyjrzeć jej imitacji futra
(spróbowalibyście kiedyś patrzeć na wszystko z dołu!). Mała spytała się tej
Dużej (pokazując na mnie!) –„czy to twój
kotek?”. No wiecie co?! Wszystkiego bym się spodziewała, ale takiej
BEZCZELNOŚCI, ze strony pracowników opieki społecznej, nie byłam w stanie
przewidzieć. Po pierwsze, nie jestem własnością jakiejś kiciastej, dużej
pannicy z kompletnym bezguściem (już nawet papiloty jestem wstanie zrozumieć,
ale srebrne kwadraciki na zębach to już lekka przesada). Po drugie, należę do
mojej mamy, pani, no i w ostateczności do reszty domowników i NIE ZAMIERZAM jak
na razie zmieniać miejsca zameldowania. Po trzecie, jestem kotem i wypraszam
sobie nachodzenie mnie bez zapowiedzi w moim prywatnym domu i oglądanie jak
jakiejś małpy z zoo, mrruu!
Po znalezieniu wszystkich kociaków cała
czwórka, nie wyłączając mojej pani, usiadła przy stole. Ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu, zamiast, właściwego u kotów, uprzedniego wytarzania się po podłodze
i zadania kilku przyjaznych pacnięć łapą,
nastąpiła wymiana kilku grzecznościowych uwag typu „Ładna dzisiaj
pogoda” lub „Czy zrobić coś do picia, dziewczynki?”. Cóż, babcia nauczyła mnie
nieco innych zasad przyjmowania gości, wszak jeszcze żadne pacnięcie łapą
nikomu nie zaszkodziło. Mi, dobrze
wychowanej kotce, pozostało teraz tylko znieruchomieć jak posąg i z tejże
pozycji obserwować z rosnącą dezaprobatą Burego, który w najlepsze bawił się
sznurowadłami Dużej. Rozmowa toczyła się wokół kotów, wychowania, opieki itd. Moja mama, po uprzedniej wymianie zapachu
swojego futerka z nogawkami spodni gości, postanowiła wskoczyć Średniej na kolana.
Panienka skwapliwie zaczęła głaskać mamę po lśniącym futerku, wyrażając tym
samym zachwyt nad wyjątkową łaskawością obcego całkiem kota. Mama zaczęła zaś
nieznacznie mruczeć, wodząc przy tym za moimi rozbrykanymi łapkami, gdyż nie
mogłam oprzeć się pokusie i posmakowałam w końcu sznurowadeł tej Dużej, nad
którymi tak rozczulał się Bury Pręgowany. Dawała mi tym samym do zrozumienia,
że nieładnie jest zbyt natarczywie przypominać nieznajomym o swoim istnieniu, a
przynajmniej tak to wtedy odebrałam (chwilunia, a ten Bury to co, mrruu?).
Przerwałam zatem rozkoszną czynność
ślinienia i ciągnięcia sznurowadeł, po czym obdarzyłam białą rodzicielkę
niewinnym spojrzeniem. Wtedy mama przeciągnęła się, jak gdyby nigdy nic, po
czym przeszła powoli na kolana Dużej. Gdy wymościła sobie co trzeba, puściła do
mnie oko. Poczytałam to za dobry znak, weszłam więc do kuwety, gdzie stoczyłam
wyjątkowo zażartą walkę z Tyfusem Plamistym. Dalszej części spotkania z
domniemanymi pracownicami pomocy społecznej nie pamiętam, gdyż Bury, Tyfus i ja
mieliśmy ostrą przeprawę ze wściekłą babcią (chwilę temu wyłączyli jej
solarium), która jest u nas od wymierzania kar za „niegodne zachowanie się” w stosunku
do gości. A słońce tymczasem leniwie chyliło się ku zachodowi, odprowadzając
swym cieniem trzy postacie: Dużą, Średnią, Małą.
16. październik
No i stało się!!! Od wczoraj mam nowy dom, nowych właścicieli,
nowy koszyczek (jeśli za koszyk można przyjąć karton z kocem, który dzieliłam z
moim kochanym rodzeństwem), nową kuwetę, nowy piasek w tejże kuwecie, nowe
zabawki, nowe miski, nowe... mruu..... Ja chyba śnię. Najadłam się wczoraj maleńkich pajączków, naoglądałam seriali o
miłości w telewizji, zajrzałam do pokoju mojego młodszego pana, a to wszystko
razem wzięte sprzyja sennym koszmarom. Wczoraj zostałam zabrana z mojego
dotychczasowego domu do okropnego mieszkania (okropnego bo INNEGO, niż miejsce,
w którym opuściłam brzuszek mojej mamy). Za czyje grzechy mnie to spotyka? No
cóż, może trochę za mocno ugryzłam pana w rękę, może za bardzo wymiauczałam
Buremu, co o nim myślę (w każdym razie kłóciliśmy się więcej niż zwykle), może
postąpiłam „nierozsądnie” wyjmując swoją kupkę z kuwety i pokazując tym samym
wszem i wobec swoją niezależność, ale to jeszcze nie powód aby oddać mnie
pierwszym lepszym gościom, na dodatek pracownikom ochrony społecznej! Tak,
dobrze mówię. Nigdy nie zapomnę wczorajszego dnia, kiedy to w progi MOJEGO
szacownego domu ponownie zawitała owa Duża Pannica z Kompletnym Bezguściem (to
wyrażenie jest jakoś dziwnie znajome, chyba zaczynam się powtarzać, cóż w końcu
nie jestem już taka młoda jak kiedyś, mrruu). Tym razem towarzyszyła jej
jeszcze jedna pani, to chyba ta bezczelna osoba, która kiedyś wzięła mnie na
ręce. Właśnie bawiłam się w kuchni z Jutrzenką, Bury i Plamisty zaś polowali na
swoje ogony. Mama i babcia, jak gdyby nigdy nic, wylegiwały się przy kuchennym
stole. TA BEZCZELNA OSOBA spytała mojego pana (również bezczelnie, bo tylko na
takie pytania potrafią się zdobyć tego typu ludzie), że „przyszły w odwiedziny i czy mogą wybrać sobie kotka”. Już to
powinno dać mi do myślenia, ale ja byłam
właśnie zajęta polowaniem na ogon mojej mamy.
Mój pan odpowiedział na to: -Proszę
bardzo, tylko wie pani jest taka sytuacja, że żony nie ma. Ta informacja bardzo
zmartwiła BEZCZELNĄ OSOBĘ, która
stwierdziła, że obie z córką chciały białą koteczkę, a nie potrafią odróżnić kotki od kocura. Mrruu,
nie ma to jak udane polowanie na ogon własnej mamy, mniiam, o czym to ja
mówiłam? Aha, więc w końcu okazało się, że nasza sąsiadka zna się na kocich
płciach i zaraz powinna u nas być. BEZCZELNA OSOBA rozsiadła się więc na
krześle w kuchni, zaś DUŻA PANNICA Z KOMPLETNYM BEZGUŚCIEM zaczęła przyglądać
się, jak poluję na ogon mojej mamy, która (jestem tego prawie pewna!) puściła
do niej oczko. Co to oznaczać miało, nie wiem. Faktem jest, że zaraz potem mama
wstała i przeciągnęła się, dając mi tym samym do zrozumienia, że jestem już
stanowczo za duża na to, by tak długo ślinić i kicać za czyimś ogonem, w
dodatku w obecności „gości”. Pokicałam zatem pod stół, by tam trochę
ponaprzykrzać się Tyfusowi Plamistemu. Jako, że sąsiadka długo nie przychodziła,
a BEZCZELNEJ osobie najwyraźniej znudziło się czekanie, obie jakby zaczęły
szykować się do wyjścia (uff nareście!). Całkowicie nieświadoma czyhającego na
moją skromną osobę zagrożenia, wyszłam na chwilę spod stołu i zaczęłam się
przypatrywać, jak BEZCZELNA OSOBA zagląda pod ogony mojemu rodzeństwu (no to
już naprawdę przekroczenie wszelkich możliwych rodzajów bezczelności, nie
mówiąc już o pewnych symptomach zboczenia).
Nim zdołałam zareagować, mój ogon, jak i to co się pod nim znajduje,
również podległ szczegółowej rewizji. Nagle zostałam schwytana przez BEZCZELNĄ
OSOBĘ, która zawinęła mnie w jakiś kocyk i ,przy asyście TEJ DUŻEJ, uprowadziła
z mojego własnego domu! Najgorsze jednak było to, że nikt, ani pan, ani mama
czy babcia, które jak gdyby nigdy nic wylegiwały się w przedsionku, nie
zareagował na poczynania porywaczy! Świat stanął na głowie... Miauczałam ile
sił w płucach, lecz nikt mnie nie
słyszał... Poczułam tylko świst świeżego, wilgotnego powietrza i jakieś krople
spadające właśnie z nieba... No, a resztę już znacie.... Nie mam ochoty na
razie nic pisać, dziś jestem rozgoryczoną, małą koteczką, która nadal nie może
uwierzyć w to, co się stało. Co ze mną dalej będzie? To już pokaże
czas....
:))))
OdpowiedzUsuńwspaniałe :DDD
OdpowiedzUsuńok, ale trochę nudne:(
OdpowiedzUsuńWspaniały pamiętnik ! ;-)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tobą mam na imie tak samo jak ty.
UsuńWitam, podrzucam link do mojej str https://www.facebook.com/House-Of-Cats-1480612465576080/ bardzo prosząc społeczność o sugestie czy opinię na temat produktu..pozdrawiam serdecznie i przepraszam jeśli narzucam się tą wiadomoscią.
OdpowiedzUsuń